piątek, 2 grudnia 2016

Kage Incognito: Rozdział 3

- Stać! Kto idzie?! - zakrzyknął strażnik, widząc dwie postacie z zasłoniętymi twarzami, zbliżające się do bram miasta.
- Misja dyplomatyczna. - rzuciła sucho nieco wyższa postać, mierząc go zirytowanym spojrzeniem stalowoszarych oczu znad krawędzi szmatki zasłaniającej jej usta. Strażnik przełknął ślinę nerwowo, kiedy postacie stanęły zaledwie kilka kroków przed nim. Sądząc po sylwetkach były to dwie młode kobiety, z czego jedna z nich wyglądała na zirytowaną - o ile był w stanie to określić po wyrazie jej oczu i tym, jak stanęła z ramionami skrzyżowanymi na piersi.
- Kazekage nie poinformował nas o żadnej...
- Wobec tego ja cię informuję, 'tteba. - przerwała ostro kobieta. Dziewczyna stojąca za nią jedynie przyglądała się ciekawie zajściu, nie spiesząc się zbytnio aby wesprzeć którąkolwiek ze stron. - Przybywamy z cholernie daleka, mamy wszystkie potrzebne papiery i niewiele mnie interesuje, ile Kazekage Gaara powiedział ci na ten temat. Możesz być pewien, że został uprzedzony. - wyłożyła gniewnie wyższa kobieta, wciskając mu niewielki zwój. Niższa dziewczyna zachichotała cicho, kiedy otworzył go z głupią miną, spoglądając wprost na pieczęć pani ambasador Suny. Wyglądała na autentyczną, toteż zaprosił obie kobiety gestem do miasta. W duchu odczuwał niewysłowioną uglę, że nie postanowiły wtargnąć tam same, bo jakoś nie palił się do zatrzymywania ich - zwłaszcza tej starszej, o postawie kogoś nawykłego do wydawania rozkazów. Skinął głową na swojego zmiennika, aby zajął jego miejsce na murze, po czym zwrócił się do domniemanych dyplomatek.
- Proszę za mną. - mruknął, niezbyt zadowolony, po czym ruszył wgłąb miasta. Obie kobiety ruszyły za nim.
- Nie lubisz pustyni, Shigatsu sensei? - zagadnęła młodsza kobieta, kiedy jej mentorka zdjęła materiał z ust, odkrywając lekki grymas.
- Nie lubię upierdliwych strażników. - odparła Shigatsu, odsłaniając głowę i chowając woalkę do jednej z toreb przypiętych do pasa. - Obawiam się, że będę musiała zostawić cię na chwilę w gabinecie Kazekage, kiedy skończymy negocjacje. Będziesz tam bezpieczna, a ja będę mogła w spokoju załatwić kilka spraw. Może być, Lucy? - zapytała, spoglądając badawczo w czarne tęczówki swojej uczennicy. Jasnowłosa spięła się nieznacznie, ale kiwnęła głową. Shigatsu uśmiechnęła się do niej, po czym wróciła do podziwiania miasta. Nie pierwszy raz była w Sunie, ale zawsze uderzało ją jak bardzo różniła się od jej rodzimej wioski. Budowle były wysokie, pozornie nieforemne i jednolite, drogi kręte i pełne pyłu, a dom Kage, który właśnie wyrósł przed ich oczyma, przypominał raczej gigantyczną babkę piaskową niż budynek.
Lucy odnosiła natomiast zupełnie inne wrażenia. Znała dość dobrze ambasador Suny w Konohagakure, panią Nara Temari, często słyszała jej historie o rodzimej wiosce lub rządzącym nią bracie i teraz, kiedy w końcu miała okazję obejrzeć pierwsze, a w bliskiej perspektywie także drugie, wydawało jej się to jak jakiś niesamowity sen. Wszystko było inne, ciekawsze, bardziej egzotyczne. Nawet usiłujący ukryć zdenerwowanie strażnik wydawał się dużo bardziej barwny niż ci, którzy strzegli bramy w Wiosce Liścia.
Wnętrze budynku było znacznie przytulniejsze niż jego fasada. Okrągłe okienka wpuszczały dość sporo światła, które złociło ściany i zmieniało wszechobecny kurz w roztańczony, złoty pył. Po chwili stanęli pod dużymi drzwiami, a strażnik powoli zaczął się wycofywać. Jeśli rozwydrzona kobieta miała oznaczać kłopoty, to nie chciał być z nimi utożsamiany.
- Oto gabinet Kazekage. Prawdopodobnie wypełnia właśnie dokumenty, więc radziłbym... - ciągnął niemalże błagalnie, ale ruda kobieta nie słuchała. Kiedy tylko padło słowo "dokumenty", energicznie zastukała do drzwi, prawdopodobnie przyprawiając pogrążonego w papierach mężczyznę o łagodny zawał serca. Lucy drgnęła, strażnik dyskretnie się wycofał, a po chwili z wnętrza cichego pomieszczenia rozległ się lekko zachrypnięty głos.
- Wejdź, proszę. - Shigatsu chwyciła klamkę w jedną rękę, drugą kładąc na ramieniu białowłosej Lucy dla dodania jej otuchy, po czym weszła.
- Senno Shigatsu, oficjalny wysłannik Mukogawa-gakure oraz sprawująca obowiązki Mirakage. - przedstawiła się na wstępie, śmiało patrząc w oczy czerwonowłosemu młodzieńcowi, który odwzajemniał spojrzenie z niezmąconym spokojem.
- Tak, zostałem powiadomiony o twoim przybyciu, Shigatsu-san. - odparł, przenosząc bezwiednie przeszywający wzrok na białowłosą, pod którą niemalże ugięły się kolana.
- Strażnik, który łaskawie nas tu doprowadził, twierdził co innego. Podejrzewam błąd w komunikacji na niższym szczeblu, Kazekage-sama.  - szarooka zauważyła spojrzenie przywódcy wioski i ruchem ręki zmusiła Lucy do wyjścia o krok do przodu. - Wybacz moje zaniedbanie, Kazekage-sama. To Lucy. - przedstawiła ją, a wymieniona skinęła głową, nie mogąc wymówić ani słowa. Oczy Kazekage wydawały się ją hipnotyzować bez reszty. Ich kolor przypominał jej parę jadeitowych kolczyków, które czasem nosiła jedna z kobiet pracujących w sierocińcu. Były jedną z najpiękniejszych rzeczy, jakie było jej dane wtedy oglądać, jednak w porównaniu ze świdrującymi oczami siedzącego za biurkiem mężczyzny wydawały się zwykłym świecidełkiem.
- Nie wymagam formalności w prywatnej rozmowie. Wystarczy Gaara. - odparł po dłuższej chwili, ponownie spoglądając na wyższą kobietę. Na jej ustach wykwitł niewielki uśmiech.
- Dorosłeś odkąd cię ostatnio widziałam, Gaara-kun. Pozycja Kage zaskakująco ci pasuje. Ale teraz nie pora na pogawędki. - ucięła, poważniejąc. Gaara wydawał się nie zmienić wyrazu twarzy.
- W rzeczy samej. Z tego co zrozumiałem z twojej wiadomości, przybywasz w sprawie związanej z ekstradycją. Jako pełniąca obowiązki naczelnika wioski oczywiście zdajesz sobie sprawę, z jak horrendalną ilością dokumentacji jest to związane. Tym bardziej, że nie przypuszczam, aby w naszym więzieniu znajdował się ktokolwiek, kto mógłby być obiektem zainteresowania wymiaru sprawiedliwości, który reprezentujesz. Co więc sprowadza cię do Suny, Senno Shigatsu-san? - cała przemowa, dość długa jak na osobę która ją wygłaszała, była prowadzona tym samym, spokojnym tonem, jednak w jego postawie rudowłosa wyczuła nieznaczne napięcie. Doskonale była w stanie je zrozumieć, wszak odmówiła dokładniejszych informacji w tej sprawie, a jakiekolwiek działania znacznie utrudniał fakt, że Kraj Szkła oficjalnie nie należał do sojuszu Shinobi, który został utworzony po Czwartej Wielkiej Wojnie. Sprawa zakrawała na polityczną torturę.
- Ekstradycja to bardzo wąskie określenie sprawy. Nie spodziewam się, aby poszukiwana osoba została schwytana. Szczerze powiedziawszy, nie jestem nawet pewna jej miejsca pobytu.  - wyznała niegłośno. - Jedyne co wiem, to że opuściła Kraj Szkła od trzech do czterech tygodni temu, i że nie znajduje się nigdzie w pobliżu terenu Konohy. Jest lub była obywatelką Suny i mam prawo przypuszczać, że nadal tu przebywała bądź przebywa, posiadam także jej dokładny opis. Moja oficjalna prośba do ciebie, Kazekage, to przeszukanie wioski oraz przyległych do niej terenów najdyskretniej jak tylko możliwe. - wyłożyła, obserwując jak na czole czerwonowłosego młodzieńca formuje się pionowa zmarszczka.
- A dlaczego miałbym przystać na tę prośbę, Shigatsu-san? Dlaczego żądasz, abym niepokoił swoich obywateli w poszukiwaniu kogoś, kogo równie dobrze może tu nie być? - indagował, zaplatając ramiona na piersi. Był zaznajomiony z co bardziej... ekscentrycznymi przepisami innych krajów, wiedział więc, że używanie lalkarstwa w walce było według przepisów Kraju Szkła nielegalne. Jednak jego kraj był ojczyzną wszelkich jutsu bazowanych na niciach czakry, w tym sztuki używania lalek bitewnych, stąd też brało się jego sceptyczne nastawienie do sprawy. Ponadto swoją pobieżną znajomość z Senno Shigatsu kojarzył z niezbyt dla siebie przyjemnym okresem dzieciństwa.
- Możesz mi wierzyć, Gaara-kun, że oskarżenia które niosę nie są bezpodstawne. - zapewniła, wyciągając z przypiętej do pasa sakwy obszerny zwój. Zanim jednak go poda, chciała słownie przekazać Gaarze, czego dokonała ścigana przez nią osoba. Chciała zobaczyć w jego oczach, że zrozumiał jej prośbę.
- Czego więc mógł dokonać jeden z obywateli Suny, że postanowiłaś ryzykować taką podróż? - pionowa zmarszczka wydała się pogłębić.
- Pomijając wykroczenie nieistotne dla waszego wymiaru sprawiedliwości jaką jest samo używanie marionetek do walki, rzeczona osoba jest niebezpodstawnie podejrzewana o używanie do ich produkcji żywych ludzi. - skóra Gaary ścierpła, kiedy usłyszał te słowa. W lokalnym prawie stanowiło to poważne przestępstwo, a na dodatek w jednym z raportów, które przed chwilą czytał, znajdowała się wspominka o kilku niewyjaśnionych zniknięciach - choć w tamtych przypadkach najbardziej oczywistym wyjaśnieniem zdawała się być dezercja. Nie widział jednak powodu, aby przeszukiwać dla tej jednej osoby całą wioskę.
- Czy to wszystko? - Shigatsu uśmiechnęła się cierpko. To była jedynie techniczna strona prośby. Znając przeszłość obecnego Kazekage wierzyła, że druga część oskarżenia wywoła w nim silniejszą reakcję.
- Niestety nie, Gaara-kun. Rzeczona osoba dwukrotnie dokonała zamachu na Mirakage. W pierwszym zginęła jego żona, Senno Tenshi, a ja sama ledwo uszłam z życiem. - Lucy, do tej pory wpatrująca się w ściany i zerkająca niepewnie na rudowłosego, gwałtownie zwróciła głowę w stronę swojej opiekunki. Nie miała o tym wszystkim najmniejszego pojęcia, Shigatsu nigdy wcześniej jej o tym nie mówiła. Zapytana o cel misji mówiła tylko o podróży, dyplomacji i negocjacjach. A nawet jeśli wspomniała o poszukiwaniach, to przemilczała w całości swoje osobiste zaangażowanie w sprawę. Rudowłosa kobieta, świadoma szoku w spojrzeniu swojej podopiecznej, poczuła jak jej pierś przygniata ogromny ciężar, który w połączeniu z gorącem i wszechobecnym kurzem niemalże pozbawiał ją oddechu. Gaara opuścił nieznacznie głowę, jednak wyraz jego twarzy dalej był nie do odczytania.
- A drugi zamach? - przerywający ciszę głos mężczyzny wydawał się jeszcze mocniej zachrypnięty niż wcześniej. Shigatsu z trudem nabrała powietrza zanim odpowiedziała na jego pytanie.
- Drugi zamach pozbawił życia mojego brata oraz skazał ojca, Senno Hono, na zniedołężnienie. Z powodu jego ciężkiego stanu to na moich barkach spoczywa większość obowiązków Mirakage. Obiecałam jednak sobie, że nie obejmę urzędu, dopóki sprawca nie zostanie osądzony. - zamilkła na moment, patrząc niepewnie na opuszczoną głowę oraz ramiona Kazekage. Znał następstwa takich zamachów, wiedział jak wpływały na ludzi i jacy musieli być ci, którzy ich dokonywali. Mimo że nigdy nie miał matki, mógł wyobrazić sobie ból jaki powodowała jej strata, a choć kiedyś nienawidził swojego ojca, sam również boleśnie odczuł jego stratę. Słuchając jej słów zdał sobie sprawę, że oboje zmienili się przez te wszystkie lata, odkąd po raz pierwszy natknęli się na siebie w Sunie. Poczuł swego rodzaju więź z tą kobietą, więź zrodzoną ze znajomego bólu.
- Jako Kazekage przychylam się do twojej prośby, Shigatsu-san. - oznajmił, podnosząc głowę. Jego ręka już wcześniej bezwiednie zacisnęła się na ubraniu w miejscu serca, jednak kiedy jego wzrok znów padł na dyplomatkę, zauważył iż ona również powtórzyła ten gest.
- Największe dzięki, Kazekage Gaara-kun.

======



Rozdział napisany po dwuletniej przerwie. Mam nadzieję, że widać poprawę stylu ^^'
Tak więc pojawia się Gaara, będący jedną z niewielu postaci kanonicznych, które rzeczywiście występują. Ale nie będę spoilerować c: Zaczyna się również na dobre wątek przeszłości Shigatsu oraz tego, co tak naprawdę skłoniło ją do podróży po Wielkich Nacjach. Od tego momentu rozdziały powinny być mniej-więcej podobne objętościowo, czyli (jak na mnie) długie jak cholera. Oh, i będę zmieniać narratora co 3 rozdziały z trzecio- na pierwszoosobowego i z powrotem. Taki kaprys artystyczny. 
Kolejny rozdział w okolicach świąt.

środa, 26 października 2016

Kage Incognito: Rozdział 2

Gwiazdy zaczęły blaknąć, a horyzont przeszedł z granatu w szarość, więc wstałam i zaczęłam zbierać swoje rzeczy. Złożyłam koc i matę, położyłam miski ze śniadaniem na węglach, a kiedy słońce zaczęło się pojawiać nad horyzontem, pochyliłam się nad dziewczyną.
- Lucy, wstawaj.
- Mmmhgm.
- Pobudka.
- Sssso?
- Śniadanie.
- Jeszcze tylko pięć minut.
Westchnęłam cicho. Jakbym słyszała siebie dwadzieścia lat temu...
- Za pięć minut to my stąd wyruszamy. - podałam jej miskę - Masz, zjedz. - Podniosła się i, dalej niezbyt przytomna, zaczęła dmuchać na jej zawartość. Chcąc zmusić ją do obudzenia się i wysiłku umysłowego zaczęłam jej wykładać plany na dzisiejszy dzień. - Dzisiaj powinnyśmy wejść do Suny. Będzie trzeba przebyć pustynię, więc musimy się zaopatrzyć w sporo wody. Jak już tam będziemy to szykuj się na sporo formalności. Musimy iść do Kazekage i pokazać mu dokumenty. - Dziewczyna jęknęła cicho, słysząc o papierkowej robocie.
- To może ja pójdę po tą wodę? Kiepski ze mnie dyplomata. - podniosła się, biorąc do ręki bukłaki i oddalając się.
Pokręciłam głową. Też nie lubiłam tych całych politycznych podchodów. Z tym, że ja nie miałam w tej sprawie zbyt dużo do gadania: Kage musi być dyplomatą. Po chwili dziewczyna wróciła z wodą.
- Jesteś gotowa, czy potrzebna ci rozgrzewka? - zapytałam, dopinając sztylet na biodrze. Dziewczyna wyglądała jak obrażone kocię, które ktoś zrzucił z fotela.
- Chrzanić to. - burknęła. - Chodźmy już. - I, zanim zdążyłam zareagować, zaczęła iść.
W pierwszej chwili mnie zatkało. Ma dziewczę charakter i to chyba po matce... Zaraz jednak się oburzyłam. Czy jej w tym sierocińcu nie wychowali? Chyba rzeczywiście nie, skoro tak się odzywa do starszej osoby... Przyjrzałam jej się dokładniej... I parsknęłam śmiechem.
- Czego? - Burknęła Lucy, odwracając się z ponurą miną.
- Po pierwsze - zaczęłam, starając się nie zapowietrzyć i w miarę opanować. - Nie wzięłaś rzeczy. A po drugie. - ciągnęłam już spokojniej, choć dalej z uśmiechem - Idziesz w złą stronę. To droga do Iwy. - w duchu dziękowałam za te wszystkie bezsenne noce, które spędziłam studiując wiszące na ścianie mapy.
- Mniejsza. - machnęła dziewczyna ręką, ale chwyciła torbę i podeszła do mnie, czekając, aż wyznaczę kierunek wędrówki. Ja jednak podjęłam inną decyzję.
- W takim stanie nigdzie nie pójdziesz. - A kiedy już miała zaprotestować, dokończyłam - Przyda ci się rozgrzewka. - przyjęłam pozycję bojową. Dziewczyna westchnęła i schyliła się, żeby odłożyć torbę, ale ja w tym czasie wyciągnęłam shurikena. - Broń się! - warknęłam, mierząc w jej ramię.
- Co.. - sapnęła zdziwiona, ledwo unikając ataku
- Prosta komenda. Broń się! - Powtórzyłam, uśmiechając się złowieszczo. Nagle byłam już za nią, mierząc w jej plecy. Uniknęła ciosu i wymierzyła kopniaka w głowę, który został zablokowany, przewracając ją. Niezrażona przeturlała się i wyskoczyła, przypuszczając atak po skosie. Ten został jednak skontrowany, a Lucy po chwili leżała na ziemi, rozbrojona, ze sztyletem wiszącym tuż nad nią. - Nie najgorzej. Nieźle nawet.
- Tak sądzisz? - zapytała obojętnie, opierając się o drzewo, a jej klon się rozpłynął.
- Tak sądzę. - potwierdziłam, mówiąc jej tuż nad uchem, kiedy mój sobowtór rozpadał się. Uczennica zaklęła cicho, a ja wykręciłam jej lekko ręce do tyłu. - Mnie nie przechytrzysz - zaśmiałam się i ją puściłam.
- Jeszcze się zdziwisz, sensei. - powiedziała, akcentując ostatnie słowo. Uśmiechnęłam się.
- Chciałabym, oj wierz mi, że bym chciała... - podniosłam torby z ziemi. - Ale póki co, Suna na nas czeka!


=====

Teraz jak na nie patrzę, to te rozdziały wydają się takie dobijająco krótkie... Cóż, niedługo postaram się to naprawić. 

Przepraszam za miesięczną zwłokę, ale wrzesień spadł mi na głowę jak tona cegieł i niewiele byłam w stanie z tym zrobić. Na szczęście mam jeszcze 1 zapasowy rozdział, który powinien ukazać się bez zwłoki w połowie przyszłego miesiąca. 

Chciałabym w tym momencie wypisać cały esej na temat rozmaitych zawiłości i aspektów relacji Shigatsu i Lucy, ale moglibyście przestać mnie czytać. Powiem więc tylko, że jest to coś w rodzaju braci Uchihów przed masakrą klanu. 

Następny rozdział będzie 2 razy dłuższy i pojawi się nowa postać. Planowana data publikacji oscyluje wokół 14 listopada.

Cya!

czwartek, 18 sierpnia 2016

Kage Incognito: Rozdział 1

- Siedź prosto, Shigatsu. Jeszcze tylko jedno ujęcie.
Przewróciłam oczami. Nie znosiłam tych rodzinnych fotografii, których robienie każdego roku trwało godzinę z górką i było tragicznie nudne. Mój brat też wyglądał na znudzonego, ale starał się nie dać po sobie poznać. Cóż, był dużo cierpliwszy niż ja.
- No, nie rób takich min. - upomniała mnie Tenshi łagodnie. - Słyszałaś tatę, to już ostatnie.
- Obiecujesz, mamo? - odwróciłam się do niej. Uśmiechnęła się łagodnie, zwracając moją głowę w stronę obiektywu.
- Obiecuję. - szepnęła cichutko, uśmiechając się do fotografa i unosząc dłoń ze szczotką.
Piętnaście minut później mieliśmy już cztery odbitki: Ja siedziałam na krześle, za mną po prawej matka z moją rzeźbioną szczotką, po lewej Waru, a za nimi ojciec, Hono, z jedną ręką na ramieniu syna, a druga obejmując w pasie żonę. Cała rodzinka Senno. Nikt wtedy nawet nie pomyślał, że to może być nasza ostatnia wspólna fotografia.
Kiedy już przebraliśmy się z odświętnych ubrań, zarządzono obiad. Ojciec siedział na szczycie stołu, po jego prawej mama i ja, a po lewej brat.  Posiłek przebiegał spokojnie, niemal jak zawsze kiedy już mieliśmy czas zjeść razem jak normalna rodzina. Przy deserze toczyły się na ogół dość leniwe dyskusje o wszystkim lub niczym, jednak tym razem było inaczej. Ojciec, nieco zażenowany, poprosił nas o uwagę - jakby coś takiego było w ogóle potrzebne - i zaczął mówić.
- Jak wiecie, co roku przyjeżdżają do nas posłańcy kupieccy, aby odnowić warunki umów handlowych z krajami Wiatru i Ognia... - matka uśmiechnęła się lekko. Stamtąd właśnie pochodziła. - Jednak w tym roku to będzie coś więcej. Dostałem wiadomość, że z Konohy przybędzie poseł, aby negocjować zjednoczenie Kraju Szkła z innymi.
Zatkało nas lekko. Poseł z Konohy? Zjednoczenie? Z nami? Po co niby? Traktat handlowy im nie wystarczy? Pierwszy głos odzyskał Waru.
- To bez sensu. Traktat zapewnia obu stronom dobre warunki handlu. Neutralność zawsze nam wystarczała. Jeśli się zjednoczymy,  narobimy sobie wrogów. - mówił nieco drętwo, jakby powtarzał jakąś mantrę. Co zresztą było prawdą - dziadek zawsze tak powtarzał.
- Za czasów dziadka tak było. - zgodziła się ostrożnie kobieta - Ale to nie znaczy, że dalej tak jest. Powinniśmy chociaż wysłuchać, co mają do powiedzenia.
Pokiwałam głową. Mama zawsze była orędowniczką pokoju między tymi krajami, co zresztą nikogo nie dziwiło. Ojciec bardzo sobie cenił jej zdanie w tej kwestii, jednak nigdy nie zdobył się na to, aby wyjść z inicjatywą. A teraz nagle stanął przed wyborem - albo posłucha żony i zaryzykuje, albo pójdzie w ślady dziadka i zostawi sprawy tak jak były. To nie była łatwa decyzja. Kiedy człowiek zbliża się do magicznej granicy stu lat, zmiany nie wydają się już takie atrakcyjne. Tym niemniej, gościa należało przyjąć i wysłuchać, choćby po to, żeby wiedzieć co się traci.
- Myślę, że masz rację, kochana. - zamyślił się na chwilę i przeniósł swoje ciemnozłote oczy na mnie. - A co ty na to, Shigatsu?
O cholera. Zaczyna się. Już od jakiegoś czasu było jasne, że to ja przejmę stanowisko Mirakage. Mój brat urodził się "niekoniecznie zdrowy", jak to delikatnie ujmował nasz rodzinny medyk. Konkretniej mówiąc, przepływ jego czakry był spowolniony, a co za tym idzie opornie mu szła nauka jakichkolwiek jutsu. A przecież Kage musi umieć bronić siebie i swoich najbliższych - inaczej nigdy nie byłby w stanie utrzymać urzędu, ani nawet go objąć mimo teoretycznej dziedziczności.
Rodzice biedzili się nad Waru, dopóki na świat nie przyszłam ja - drobny bobas z rudawą czuprynką i srebrzystoszarymi oczkami, całkowicie zdrowy i z dość imponującą ilością chakry. W wieku lat pięciu pewien nauczyciel podjął się szkolenia mnie, jednak po trzech latach zrezygnował. Przez rok próbowałam ćwiczyć sama, w końcu moją nauką zajęła się matka, ucząc mnie o tym, jak zmieniać, kształtować i łączyć chakrę. W wieku lat niespełna dziesięciu opanowałam rodowy - jeśli można mówić o rodzie w kontekście dwóch długich pokoleń - styl lustra. Mając lat dwanaście umiałam posługiwać się bronią. Trzy kolejne lata studiowałam iluzje i inne zastosowania luster, a potem zaczęłam uczyć się, jak godnie zastąpić ojca na stanowisku.
Zastanowiłam się. Miałam za sobą już prawie trzy lata tego swoistego "treningu na króla" i cały czas bałam się, że coś zawalę.
- Myślę, że mama ma rację. To znaczy - poprawiłam się szybko - Powinnismy przyjąć posła uprzejmie, ale nie nazbyt serdecznie i pozwolić mu przedstawić swoją sprawę. Musimy kompleksowo rozważyć całą sytuację oraz zgromadzić jak najwięcej informacji... - zacięłam się lekko. Myśl, Shi, no myśl! Położyłam ręce na stole, udając że ta przerwa ma na celu zaakcentować moją kolejną wypowiedź.  Ojciec uśmiechnął się lekko. Sam nauczył mnie tej sztuczki. - ... Których udzielenie nam jest zadaniem naszego szanownego gościa. - Usiadłam i odetchnęłam głęboko. Matka zaśmiała się donośnie. Ojciec pochylił głowę, próbując ukryć śmiech. - Coś nie tak?
- Bardzo ładnie powiedziane, kwiatuszku. - uśmiechnęłam się niepewnie. To własnie oznaczało moje imię. Łudzikwiat. - Wzięłaś moją wypowiedź i przekręciłaś ją tak, że nawet najbardziej zrzędliwy członek rady by się nie przyczepił.
- Dobrze... rozwleczone. - skomentował obojętnie brat. Zawsze było mu trochę przykro, że to mnie uczą takich rzeczy.
Ojciec nic nie powiedział, tylko skinął głową. Przez chwilę milczeliśmy. Za chwilę jednak znów przyszło mi coś do głowy.
- Tato? Mówiłeś, że jak długo ten cały poseł tu zostanie?
Mężczyzna zmieszał się lekko.
- Przyjedzie za trzy miesiące, pod koniec zimy, i zostanie do kwietnia. I jest coś jeszcze. - dodał, zanim zdołałam zerwać się z miejsca. - Wasza babcia też przyjeżdża. Twierdzi, że chce być świadkiem twojego przejścia w dorosłość.
Zamarłam. No świetnie, Babcia. Nie lubiłam jej zbytnio. Nazywałam ją Supai, szpieg, mimo że naprawdę nazywała się Paru. Jakby mało było tego, że w moje osiemnaste urodziny będziemy musieli znosić jakiegoś zagranicznego bufona!
- Świetnie. - burknęłam kąśliwie. Mama też nie wyglądała na zadowoloną. Określenie "Supai" było jej pomysłem. Uważała, że jej matka wtrąca się w nie swoje sprawy i jest strasznie ostentacyjna. A w każdym razie ja tak twierdziłam, a ona nie zaprzeczała. Ojcu też to się nie podobało. Zanim został Kage, mieszkał przez jakiś czas z Tenshi w domu teściowej i niezbyt przyjemnie wspomina ten okres - delikatnie mówiąc.
Jedyną osobą, która wydawała się zadowolona z jej przyjazdu był mój brat, bowiem Supai nie wierzyła w jego chorobę, twierdząc, że ojciec po prostu za mało się nim zajmuje. Ta, jasne. Po co komu doktor, teściowa wie najlepiej. - Jeśli to już wszystko, to pozwólcie, że się oddalę. - Oznajmiłam ironicznie i wstałam, kiedy twardy głos ojca ściągnął mnie na ziemię.
- Nie bądź taka humorzasta. Jest jeszcze coś.  - zacisnęłam pięść. Czyżby miał jeszcze jakieś ciekawe wieści dla mnie? - Zdecydowałaś już w sprawie swojego Fushi no bohan?
- Tak. - stwierdziłam po krótkim namyśle. - Przyjmę je.  - Fushi no bohan było dość wyjątkową formą pieczęci, tatuowaną na ciele. Były określone miejsca, gdzie można było je umieścić, jednak kształt był niemożliwy do przewidzenia. Rodzice mieli je wokół serdecznego palca, zamiast obrączki. Zastosowanie Fushi no bohan było jednocześnie proste i skomplikowane. Ową pieczęć nanosiło się poprzez nasączone ognistą chakrą ostrze na gołą skórę bez znieczulenia, przez co znacznie przyśpiesza się proces regeneracji, a starzenie niemalże zanika - jest się prawie nieśmiertelnym. To właśnie oznaczało nasze nazwisko - Senno, czyli z nieśmiertelnych.
- Przemyślałaś, gdzie chcesz je mieć? - ton ojca sugerował, że bardzo chciałby mieć coś do gadania w tej kwestii. Na moje szczęście nie miał.
- Tak. - wzięłam głęboki oddech. Niemal słyszałam, jak nad moja głową zbiera się burza. - Na oczach.
- Czy ty zdajesz sobie sprawę, jak to będzie boleć?! - krzyknęła matka, niemalże zrywając się z miejsca.
- Tak, wiem. - odparłam spokojnie. - To przemyślana decyzja.
Przez chwilę trwała cisza, jakby rodzice starannie przeżuwali tę informację.
- Jesteś pewna, że nie chcesz zaczekać jeszcze ze dwa lata? - zapytała mama z powątpiewaniem w głosie, kiedy już przetrawiła ten fakt.
- Jestem pewna.
- Nie martw się, Tenshi. - powiedział ojciec miękko. - Musi być twarda, jeśli ma zostać panią Mirakage. - tłumaczył, obejmując żonę ramieniem. Poczułam się trochę głupio, że mama aż tak się tym przejmuje, ale nie miałam zamiaru zmieniać zdania. Miałam zostać pierwszą "panią Mirakage", i potrzebuję czegoś, co przy każdym spojrzeniu będzie przypominać ludziom, że ze mną nie wolno zadzierać. Nanoszenie Fushi no Bohan drugiego stopnia podobno bolało jak cholera.
- No dobrze... skoro zdecydowałaś, to niech tak będzie. Możesz odejść.
Skinęłam głową i wyszłam powoli z jadalni, choć miałam ochotę rzucić się biegiem. Dopiero kiedy rodzice znaleźli się poza zasięgiem słuchu, wbiegłam do swojego pokoju, chwyciłam książkę, i - nie zatrzymując się - wyskoczyłam przez okno, lądując na pochyłym dachu sąsiedniego budynku. Ześliznęłam się z niego i pobiegłam dalej, nad rzekę.


======

Mała retrospekcja, bo tak, ale od kolejnego rozdziału wracamy już do akcji bieżącej. Nie wiem jak często będę robiła takie przerwy flashbackowe, ale myślę że co 3-4 rozdziały. Dużo istotnych dla charakteru i historii Shigatsu rzeczy dzieje się w przeszłości, o czym zresztą niedługo się przekonacie. Następny rozdział dopiero we wrześniu.
O samym opowiadaniu mogę powiedzieć tyle, że będzie długie i pełne mniejszych lub większych niespodzianek. Oczywiście, zawsze chętnie wysłucham Waszych wrażeń i teorii na temat tego, co się dzieje w komentarzach. Pamiętajcie, że komentarze zawsze motywują. 
Tymczasem do następnego rozdziału!

piątek, 29 lipca 2016

Pies Bez Serca

Młodzieniec biegł przez noc.
Gorący pot ściekał mu po policzku, a jego oddech brzmiał jakby jego płuca miały zaraz wyskoczyć mu z gardła. Ciemniało mu w oczach od głodu oraz zmęczenia i wyglądał jakby lada chwila miał upaść. Ale nie dbał o to.
Stawiał krok za krokiem najszybciej jak mógł, mimo że czuł jakby jego kończyny miały zaraz odpaść. Dla owego młodzieńca, znanego jako Akutagawa Ryuunosuke wśród swoich rówieśników, czasu było coraz mniej.
Akutagawie przyszło do głowy, że równie dobrze może zginąć, dotarłszy do końca drogi.

Akutagawa był jednym z tych osieroconych dzieciaków, które swoim domem uczyniły drogę prowadzącą ze slumsów.
Mieszkał z nimi, około ośmiorga dzieci w takiej samej sytuacji jak on, na polach.
Mówili o nim źle, dziewczęta i chłopcy w jego wieku, będący jego kompanami. Kryjąc się za dłońmi szeptali do siebie... "On nie ma uczuć."
Nie ważne czy spał na twardej ziemi zaułka, czy uczestniczył w rzadkiej uczcie, czy był bity przez dorosłego aż nie był w stanie ustać na nogach, nawet najmniejszy cień emocji nie padł na jego twarz. Wpatrywał się jedynie w pustkę oczami jak czarne dziury bez dna. Widząc go takim wielu dorosłych również mamrotało, "To diabelskie dziecko nie ma serca."

Jednak w zamian za brak serca Akutagawa posiadał tajemniczą umiejętność.
Odzież, którą Akutagawa nosił na sobie zmieniała kształt w zależności od jego woli. Czasem brzeg jego ubrania był dzikim kwiatem, a czasem śmiercionośnym ostrzem. "Moc Kontrolowania Ubrań"...  Oto dar, który otrzymał Akutagawa.
Mimo, że był to specjalny dar, nierzadko znajdowały się podobne w tym przeklętym mieście.
Był to czas, w którym mężczyźni nosili karabiny maszynowe, zdolne pluć ogniem i wyrzucać materiały wybuchowe, które mogły wysadzić cały budynek. W Yokohamie, mieście okrytym ciemnością i rojącym się od zdradliwych, żądnych krwi demonów, zdolność kształtowania ubrań ledwie mogła uchodzić za dostateczną.
"Jaki można mieć pożytek ze zwykłej sztuczki jak kontrolowanie swojego ubrania?" Dorośli, którzy dowiadywali się o jego mocy spoglądali na nich z góry z tymi słowami.
Jednak towarzysze chłopca wiedzieli lepiej. Chłopcy i dziewczęta którzy dzielili z nim posłanie wiedzieli aż za dobrze, że nie należy bagatelizować mocy Akutagawy.
Dzięki jego zdolności, jego ubranie mogło przemienić się w ostrze tak duże jak samo ubranie. Każdy, kto podszedł zbyt blisko mógł łatwo zastać swoje gardło otwarte na oścież. Ponadto, jako że żadne emocje nie pokazywały się na twarzy Akutagawy, niemożliwe było dostrzeżenie jego morderczych zamiarów. Nie raz i nie dwa odzież Akutagawy otworzyła krtanie złodziei, którzy chcieli okraść dzieci.
Cicho i bezdusznie rozdzierał każdego intruza na ich terytorium na strzępy. Z tego powodu nadano mu przydomek "Cichego Wściekłego Psa". Nie warczał aby zastraszyć ani nie wył aby dać przeciwnikowi znać, że rozpoczęła się walka. Zauważali go dopiero, kiedy już zagłębił zęby w ich gardłach. Zaprawdę, taki wściekły pies dużo bardziej przerażający niż ten, który warczy. Ludzie przez zachwyt i strach przed jego umiejętnością nadali mu to drugie imię.

Mimo wszystko, chłopiec wciąż był tylko chłopcem. Akutagawa nigdy nie miał silnego ciała, a z męczącym go głodem i przenikającym do kości zimnem przez życie na zewnątrz oraz naturalnie niski wzrost, był wychudzoną zjawą. W końcu jego sytuacja nie różniła się od ośmiu towarzyszy z którymi mieszkał. Cała dziewiątka kuliła się i opiekowała sobą nawzajem.

Jednak to była już przeszłość, bez dalszego zastosowania.
Powodem, dla którego Akutagawa w tym momencie biegł, byli jego towarzysze.
Wszyscy zostali zabici.
Znał sprawców. Była to niewielka, uzbrojona organizacja kryminalistów, która przydryfowała z Zachodu. Choć nazwanie ich zbrojną organizacją było raczej przesadą. Byli zaledwie wyjętymi spod prawa piratami, kursującymi między portem a slumsami i atakującymi nielicencjonowane łodzie. Mimo, że byli nowi w tych stronach, udało im się porozumieć z lokalną Portową Mafią, stając się poddańczą organizacją w zamian za prawo pobytu w tym rejonie.
Nikt nie powinien być na tyle szalony, aby przypuścić atak na organizację znajdującą się pod protekcją Portowej Mafii, która rządziła nocą w Yokohamie.

Przez czysty niefart towarzysze Akutagawy podsłuchali czas i miejsce ładunku, który Portowa Mafia chciała wysłać swoim podwładnym. Bojąc się, że informacja zostanie przekazana władzom, zbóje wyniuchali kryjówkę Akutagawy i jego towarzyszy i zatłukli wszystkich tam obecnych na śmierć.
Dzięki swojej młodszej siostrze, Akutagawie udało się wydostać i uciec. Był ranny, a była to rana która normalnie uziemiłaby go na miesiąc aby się zagoić... jednak jakimś cudem krok Akutagawy był lekki jak biegł.
Chłopcy złożyli przysięgę: "Jeśli ktokolwiek skrzywdzi kogokolwiek z naszych, pójdziemy im się za to odpłacić razem." To była przysięga, która trzymała ich razem, choć słabych i uciśnionych.
Ale to nie był jedyny powód lekkości kroku Akutagawy.
Było też coś innego.
Paliło jego serce, stawiało włosy dęba i pulsowało w nim tak mocno, że wydawało mu się jakby miało zaraz wypełznąć mu z gardła.
Nienawiść.
Była to pierwsze uczucie, jakie Akutagawa odczuł w życiu.
Nawet jeśli miałby utonąć w Piekle na końcu tej ścieżki, Akutagawa parł z zapałem na przód. Biegł przed siebie, niezachwiany. Pojedyncze ostrze wymierzone prosto w gardło jego wrogów. Napędzany swoją nienawiścią.
Czuję nienawiść.
Nie jestem już psem.
Stałem się istotą ludzką z własnymi uczuciami.
Teraz musiał jedynie dopełnić swojej zemsty.
Miał jakieś pojęcie, gdzie mogli się pojawić. Byli w drodze do miejsca planowanej transakcji.
Była tylko jedna rzecz, która napawała go niepokojem.
Jeśli kryminaliści mieli okazję spotkać się i połączyć siły z Portową Mafią w miejscu transakcji, będzie za późno. Akutagawa nie miał siły stawić czoła tak wielkiej sile.
Dlatego, aby wypełnić swoją zemstę, musiał upewnić się że dorwie ich zanim dotrą na miejsce.
Mógł być "Cichym Wściekłym Psem", ale nie było możliwości aby był zdolny osiągnąć swoją zemstę stając przeciwko morderczej potędze Portowej Mafii. Zestrzeliliby go, zanim byłby w stanie użyć swojej umiejętności.
Musiał więc się spieszyć. Do transakcji zostało niewiele czasu.
Akutagawa biegł przez las. Popielato-srebrny dym i odległe dźwięki gwizdków parowych kierowały nim kiedy biegł.

Nie bał się śmierci.
Myślał, że może nawet w Piekle życie byłoby lepsze niż tu.
Nie bał się też bólu związanego ze śmiercią.
W końcu życie w takim stanie było cierpieniem samym w sobie.
Życie dniami bez porządnego jedzenia, zapełnianie brzucha zielskiem z pól.
Budzenie się pod zachmurzonym niebem po to tylko, aby zobaczyć że przyjaciele z którymi spał tej nocy umarli bez słowa we śnie.
Akutagawa nie wiedział, czy wierzy w Piekło, ale jeśli takie miejsce istniało, czuł że nie różniło się zbytnio od tego.
Niewyobrażalny dół, gdzie nie sięgało słońce. Ci, którzy próbowali zajrzeć tam dla kaprysu widzieli tylko ciemność. Tak głęboką, że nic nie docierało do ich oczu.
Nie wiedząc kogo obarczyć winę czy nienawiścią. Nie wiedząc do kogo zwrócić się o pomoc. Jedynie żyjąc dzień za dniem, akceptując rzeczy, które się dzieją bez słowa. W takim miejscu wydawało się niemożliwe aby jakiekolwiek ludzkie emocje mogły zapuścić korzenie i zakwitnąć w czyimkolwiek sercu.
Jaki jest sens naszego życia?
Kiedyś zapytał o to podróżników z tego miejsca.
Nie mieli dla Akutagawy żadnej odpowiedzi.
Dlaczego muszę dalej ciągnąć to życie?  Mimo że poszukiwał jakiegokolwiek ułamka prawdy jako odpowiedzi, nie znalazł nic.

A teraz, Akutagawa myślał.
Nawet jeśli byłby w stanie dokonać swojej zemsty na piratach, Portowa Mafia z pewnością dokonałaby swojej własnej zemsty na nim.  Portowa Mafia miała złą sławę przez okrucieństwo swoich odwetów.  Nawet jeśli uciekłby do innego kraju, wytropiliby go aż nie zostanie wyeliminowany.
Ale zawahał się.
Nawet jeśli uda mu się zatopić zęby w jednym wrogu, zobaczy jak jego brudne kości zostają rzucone w ogniste głębiny Piekła.
Taka była głębia zemsty, którą Akutagawa chciał osiągnąć.
Była to zemsta za jego całe życie.
Ale... To życzenie nie zostanie spełnione.
W momencie, w którym Akutagawa dotarł na na miejsce transakcji, dotarło do niego, że to życzenie na zawsze pozostanie poza jego zasięgiem.
Piratów nigdzie nie było.
Była tylko jedna osoba...
"Piękna noc, nieprawdaż?"
Pojedyncza sylwetka stała stała między drzewami na ścieżce.
Chude ciało odziane w czerń. Bandaż obwiązany wokół potarganych włosów. Czerwonawo-brązowe oczy które wydawały się jednocześnie kpiące i znudzone ogółem istnienia.
Stał tam samotny młodzieniec.
"Co... co do diabła..."
Na widok stojącej przed nim figury Akutagawa cofnął się o krok. Młodzieniec zauważył. Akutagawa zamarł.
Ale to nie młodzieniec zatrzymał go wpół kroku.
Były to porozrzucane zwłoki sześciu piratów leżące u jego stóp.

Było jasne, że byli wszyscy martwi. Wszyscy członkowie grupy, na której Akutagawa miał odcisnąć swoją zemstę.
Krwawili i umarli. Strach i rozpacz były wciąż widoczne na ich twarzach.
A nad ich martwymi ciałami, nonszalancko spoglądając na swoje paznokcie, stał młodzieniec.
Czy to on ich zabił?
Nie, nie wygląda jakby miał przy sobie jakąkolwiek broń.
W porównaniu z nim, każdy z sześciu trupów był uzbrojony w pistolet automatyczny. To niemożliwe, aby jeden nieuzbrojony napastnik był w stanie pokonać tak dobrze uzbrojoną grupę. To nie byłaby robota człowieka.
Wobec tego, być może, ta osoba była demonem.
- Przedstawmy się. - powiedział nagle młodzieniec. - Jestem Dazai. Dazai Osamu z Portowej Mafii.
Dazai
Akutagawa poczuł dreszcze, jakby kawał lodu ześlizgnął się do jego brzucha.
Czarne włosy z bandażem i imię Dazai. To może być jedynie demoniczny geniusz partyzanckiego oddziału Portowej Mafii. Plotkowano, że nie zawahałby się zabić własnych rodziców, gdyby stanęli mu na drodze. W rzeczy samej, być może nawet bóg nie byłby zdolny stanąć mu na drodze. Mówiło się też, że był jednocześnie opanowany i niesamowicie brutalny.  Był jednym z najbardziej przerażających mężczyzn w Yokohamie.
A jednak ten "mężczyzna" nie mógł być więcej niż o rok starszy od Akutagawy.
- Jestem-
Akutagawa otworzył usta aby przemówić, ale Dazai przerwał mu od razu podniesioną dłonią.
- Wiem kim jesteś. Akutagawa-kun, zgadza się? Czekałem na ciebie.
On czekał?
Akutagawa nie był w stanie ogarnąć tej sytuacji. Dlaczego ktokolwiek z Portowej Mafii, organizacji ukrytej wśród najgłębszych cieni kryminalnego świata, miałby na niego czekać? A ponad to, dlaczego mieliby wymordować organizację, która znajdowała się pod ich ochroną? Tych, których Akutagawa powinien był zabić, powinien był zaspokoić swoją żądzę zemsty...
- Dlaczego ich zabiłeś? - głos Akutagawy zabrzmiał jak niski warkot.
- Chciałeś ich zabić, prawda? - młodzieniec uśmiechnął się blado do Akutagawy. - Dlatego tutaj przyszedłeś. Dla kogokolwiek planującego zasadzkę w drodze na miejsce transakcji ta konkretna ścieżka byłaby idealna.
Dazai kontynuował bez przerywania.
- Ci ludzie, którzy należeli do jednej z naszych poddańczych organizacji, wymordowali garstkę dzieciaków aby powstrzymać je od wydania informacji, którą przez przypadek posiadły. Ale pozwolili jednemu z nich uciec. Tak przynajmniej donosiły raporty. Reszta to już tylko kwestia mojej własnej logiki. Czy dzieciak który uciekł przybiegnie się zemścić? A jeśli będzie chciał się zemścić, to oczywiście będzie musiał użyć zasadzki. Ponadto, jeśli ktoś chciałby zaskoczyć tych mężczyzn w ich drodze do miejsca transakcji, nie ma lepszego miejsca niż to. Cienie i mgła by cię osłoniły, drzewa zapewniłyby ci ochronę przed pociskami. Powinieneś być w stanie zdjąć przynajmniej czterech, a jeśli masz szczęście to wszystkich sześciu. W zamian za własne życie, rzecz jasna.
Było dokładnie tak, jak Dazai mówił. Jednak największe pytanie Akutagawy wciąż pozostawało bez odpowiedzi.
Dlaczego Portowa Mafia zabiła własnych podwładnych?
Jakby wyczytując pytanie z jego twarzy, Dazai kontynuował.
- Szczerze powiedziawszy, zostałem dzisiaj awansowany. Zrobili ze mnie jednego z Członków Wykonawczych. Cóż, tak naprawdę to tylko tytuł który mi przykleili, oznaczający że moje obowiązki i inne irytujące rzeczy z tym związane się pomnożyły...
Portowa Mafia była kontrolowana przez pięciu Członków Wykonawczych.  W półświatku Yokohamy mieli oni tyle władzy, co członkowie parlamentu kierujący krajem. I ten młodzieniec stojący przed Akutagawą, niewiele starszy od niego, był jednym z nich. Jeszcze nigdy nie słyszał o czymś takim, jak Członek Wykonawczy który nie jest na tyle stary aby pić.
Jak utalentowany, czy też raczej jak bezwzględny musiał być, aby wspiąć się po szczeblach władzy Wykonawczej w tak młodym wieku?
- Ale są też plusy tego tytułu. Członek Wykonawczy ma prawo przyjąć jakiegokolwiek ucznia, jakiego sobie zażyczy.
Ucznia?
Przyjąć?
Co ten chłopak mówił?
- Pytałeś czemu zabiłem tych ludzi, prawda? Proste, to mój prezent dla ciebie. Nie wyglądasz na kogoś, kogo można kupić pieniędzmi czy statusem, więc pomyślałem że taki rodzaj zapłaty przyciągnie twoją uwagę.
Akutagawa nie wiedział czemu, ale poczuł mrowienie całego ciała. Nie mógł zrozumieć, o czym ten chłopak mówił. Nie powinien słuchać. Ten chłopak to szatan. Nie powinien słuchać...
- Chcę namówić cię na dołączenie do Portowej Mafii.
W momencie, w którym słowa te opuściły usta Dazaia, Akutagawa wyskoczył do przodu niczym nóż sprężynowy.
Przechylił swoje ciało do sprintu, pokonując leśną ścieżkę jak podmuch wiatru. Nie dał swojemu przeciwnikowi czasu na reakcję. Do tej pory w swoim życiu Akutagawa nigdy nie spotkał wroga, który byłby w stanie przeżyć jego pierwszy atak, wykonany bez najmniejszego śladu morderczych zamiarów, które mogłyby ostrzec jego cel.
Akutagawa zmienił własny rękaw w szerokie ostrze i pchnął nim gardło młodzieńca bez najmniejszego wahania.
- Nie najgorzej. - powiedział cicho Dazai.
Akutagawa był oszołomiony. Był pewien, że chłopak powinien zginąć. Jednak jego ostrze rozpłynęło się jak mgła w miejscu, w którym powinno zetknąć się z szyją chłopaka.
To nie była jedyna rzecz, która go przeraziła. Dazai nie ruszył sie ani o krok z miejsca, w którym stał kiedy Akutagawa rzucał się do ataku. Wyraz jego twarzy również nie zmienił się ani o włos.
Nie ważne kto, każde żywe stworzenie okazałoby jakąś reakcję obronną na nagłe pchnięcie ostrzem w ich kierunku.
Ale te oczy... czerwonawo-brązowe, na wpół rozbawione, na wpół znudzone światem w ogólności... nawet nie drgnęły widząc nadchodzący atak.
On wiedział.
Wiedział, że Akutagawa zaatakuje. Wiedział, że ostrze utworzone za pomocą dziwnej mocy zostanie wycelowane w jego własne gardło.
Akutagawa czuł się, jakby jego wszystkie myśli zostały wyłożone jak na tacy pod tym spojrzeniem. Mimowolnie postąpił o krok do tyłu. Czuł się przytłoczony samą obecnością tego delikatnego z wyglądu chłopca. Wszystkie instynkty biły na alarm w jego głowie.
Ten chłopak nie został Członkiem Wykonawczym Portowej Mafii bez powodu, ani przez czyjś kaprys. W istocie, nawet ten tytuł nie był w stanie wyrazić, jak przerażający był.
Ten chłopak był groźny. Zbyt groźny.
- ...Jak ich zabiłeś?
Akutagawa dał radę słabo wydukać pytanie.
- Zabiłeś sześciu uzbrojonych mężczyzn. Jak?
- Wywołałem niewielki dysonans między nimi. - powiedział Dazai lekko, jakby to było nic.
Akutagawa wierzył, że ten chłopak jest diabłem.
Ale był w błędzie. Bowiem on już dawno przerósł diabła.
- Słuchaj mnie. Nie będę miał ci za złe, jeśli odrzucisz moją ofertę. Nawet jeśli powiesz "nie", dam ci wystarczająco pieniędzy na wyprawienie twoim przyjaciołom porządnego pogrzebu, oraz zapewnienie tobie i twojej siostrze dobrobytu do końca waszych dni. I obiecuję, że nie więcej do ciebie nie podejdę.
Głos Dazaia był cichy, ale jego słowa odbijały się echem w zagajniku.
- Ale jeśli jesteś gotów zaakceptować, spełnię twoje każde pragnienie. Oczywiście, nie będzie to prosta droga. Nie mam zamiaru dawać ci forów. Czeka cię piekło, od którego zatęsknisz jeszcze do tych dni, kiedy zdychałeś z głodu na ulicy. Ale jeśli jesteś wystarczająco zdeterminowany, aby podążać tą ścieżką...
Oczy Dazaia...
Z bliska widział, że jego oczy były bezdenne.
Były to oczy, które mogły spojrzeć przez wszystko na wskroś. Bóstwa i demony uciekałyby od tych bezdennych oczu.
On widział wszystko. Akutagawa czuł, że nawet słowa które miał wypowiedzieć nie mogły uciec przed wzrokiem Dazaia.
- Czy jest coś, czego pragniesz? - zapytał Dazai.
Pytanie odbiło się echem w sercu Akutagawy i pojedyncza odpowiedź wypłynęła na powierzchnię. Coś, czego chciał. Pragnienie jego serca.
Dno dna.
W świecie będącym dnem dna było to życzenie, które nigdy nie mogło być zrealizowane...

Akutagawa musiał wydusić słowa ze swojego suchego, drżącego gardła.
- Chcę znaleźć powód... sens mojego życia.
- Dam ci go.
Słysząc te słowa, Akutagawa poczuł, jak w jego sercu budzi się nowe uczucie.
Jeśli nienawiść, którą czuł wcześniej, była jego pierwszym, to to było drugie odrębne uczucie, które odczuł w całym swoim życiu. Było ono jednak zupełnie nieporównywalne do wcześniejszej nienawiści. Było to uczucie przekraczające jego najśmielsze wyobrażenia.
Głęboki szacunek.
Głęboki szacunek, który czuje się dla swojego mentora.
Czuł, że ten chłopak, zarówno bóg jak i demon, był jego nauczycielem, jego mentorem.
- Jak brzmi twoja odpowiedź? - zapytał Dazai.

Zamiast ubierać swoją odpowiedź w słowa, Akutagawa zawył.
Wył do nieba, jego głos przecinający mgłę i odbijający się echem w niebiosach.
Był to lament.
Wył za swoich towarzyszy, którzy zginęli nie znajdując mentorów, nie znając nawet znaczenia swoich żyć.
Chłopiec, którego nazywano "Cichym Wściekłym Psem", chłopiec bez uczuć, wysłał w przestworza lament, którego większość nie byłaby w stanie wygłosić przez całe życie.
- Dobra odpowiedź. - uśmiechnął się Dazai.
Postąpił krok do przodu. Zdejmując swój własny czarny płaszcz, owinął go wokół ramion wyjącego Akutagawy.
To wycie zwiastowało narodziny Akutagawy Ryuunosuke, użytkownika Umiejętności który, cztery lata później, będzie służył jako dowódca Partyzanckiego Oddziału bezpośrednio pod rozkazami Bossa. Akutagawa Ryuunosuke, Czarny Pies Plagi trzymany przez Portową Mafię, przed którym drży cała Yokohama.


=====
Panie i panowie, w Wasze ręce oddaję krótką nowelkę "The Heartless Dog", pochodzącą z dodatku do 6 tomu mangi Bungou Stray Dogs. Moja historia z tą mangą ciągnie się dość długo, ale każdemu kto polubił anime serdecznie ją polecam.
Bez dalszego ociągania, mam nadzieję, że tłumaczenie przypadło Wam do gustu c: Tłumaczenie, na którym się bazowałam można przeczytać TUTAJ.
Do następnego razu.

wtorek, 19 lipca 2016

Kage Incognito: Prolog

Było ciemno.... A właściwie nie było. Było zielono. I zimno. Po chwili dotarło do mnie, że kłębiąca się wokół zieleń jednak nie jest powierzem ani światłem, ale masami zimnej, zielonkawej wody. Poczułam panikę, wdzierającą się wraz z wodą do moich wnętrzności. Zaczęłam rzucać się, mącąc już i tak mętną ciecz, jednak bez efektu. Próbowałam krzyczeć, ale jaki ma sens krzyczeć pod wodą? Traciłam siły, w oczach wzbierała mi ciemność, czułam lodowate dłonie śmierci zaciskające się na moich ramionach, ciagnąc mnie w dół, coraz niżej, aż w końcu...
- Sensei? Obudź się! SHIGATSU...!
Usiadłam gwałtownie, a moja uczennica odsunęła się, przestraszona tym nagłym zrywem, jednak po chwili znów była przy mnie, z butelką wody i wyrazem strachu ale i determinacji w oczach. Skuliłam się, byłam roztrzęsiona i mokra od potu. Chciało mi się płakać, ale bałam się zdyskredytować w oczach dziewczyny. Z ulgą się napiłam i otuliłam kocem.
- Wszystko w porządku, Lucy. Miałam zły sen, to wszystko. - Odetchnęłam głęboko i spojrzałam na nią już nieco spokojniejsza. - Idź spać. Potrzymam wartę. - W odpowiedzi wzruszyła ramionami i położyła się obok mnie. Widać była zbyt zmęczona, żeby rozmawiać.
Nie dziwiłam się. W sumie głupio zrobiłam, każąc jej objąć pierwszą wartę. Po co zresztą w ogóle wystawiłam? Potarłam czoło w zamyśleniu. Ano tak. Zwierzęta, Akatsuki, zabłąkany kunai, maniakalny morderca albo wynajęty przez Supai zbir. Oparłam się o drzewo. Mimo wszystko, to jeszcze dziecko. Nie powinnam na wstępie kazać jej przez pół nocy nie spać i rozglądać się za niebezpieczeństwami, które mogę ściągnąć na jej głowę... Westchnęłam cichutko, rozwiązując warkocz i wyciągając szczotkę z sakwy. Następnym razem - pomyślałam, rozczesując powoli włosy, lśniące złotem i krwią w słabym świetle ogniska - podzielę noc na trzy warty po trzy godziny. Ja wezmę pierwszą i trzecią, a jej zostawię drugą. Powinna się wdrażać powoli. - Kontynuowałam rozmyślania, zaplatając ponownie warkocz i wiążąc ochraniacz na czole. O rany. Naprawdę jesteś beznadziejną nauczycielką, Shi. Nawet jej nie wytłumaczyłaś JAK się trzyma wartę. Czy ona w ogóle wie, kiedy należało mnie obudzić? Czy umie określić godzinę bez zegarka? Na pewno umie, broniłam się sama przed sobą,  przecież czegoś ich w tej akademii uczą... Prawda?
Chowając szczotkę poczułam pod palcami śliską powierzchnię fotografii. A może by tak ją wyjąć i popatrzeć trochę, tak tylko, żeby nie zapomnieć? Pogładziłam delikatnie pamiątkę, ale jej nie wyjęłam - bo i po co? Gapieniem się nie przywrócę nikomu życia, a jedynie rozpalę nienawiść, a nienawiść jest trucizną dla duszy. Tak przynajmniej twierdziła moja matka. Zresztą, jestem na warcie, powinnam wziąć się w garść.
Trochę nerwowo dźgnęłam żarzące się węgielki, które zatrzeszczały z urazą, a jeden nawet wypuścił na mnie iskry z oburzeniem. O czym to ja... Ano tak. Rano będę musiała ją gruntownie przepytać i ewentualnie douczyć. Na szczęście Lucy jest wcale niegłupia i szybko się uczy. Szczerze powiedziawszy, tylko dzięki temu zgodziłam się ją zabrać.... No dobra, tak naprawdę wzięłam ją dlatego, że i tak niedługo opuściłaby sierociniec i wyruszyła za mną. Ale tamto też. Zresztą, kto wie? Może wcale by za mną nie poszła? Dość szybko nawiązuje znajomości. Może zostałaby ze swoim nowym opiekunem, podjęła się dalszego szkolenia, ustatkowała... Potrząsnęłam głową. To nie w jej stylu. Zresztą... Teraz za późno już by o tym myśleć. Znalazła mnie, a ja zgodziłam się zabrać ją ze sobą i uczyć. Nie ma sensu dalej roztrząsać. Wpatrzyłam się w resztki ogniska, wdychając zapach ognia i wytężając zmysły. W ten sposób dotrwałam aż do rana.


===
Witam bardzo serdecznie zarówno starych jak i nowych czytelników. Oto w Wasze rączki oddaję prolog do mojego pierwszego-ewer-napisanego OCfiction, z moją pierwszą-ewer-świadomie-zaprojektowaną OC. Tak, dobrze widzicie: Ćma wcale nie była pierwsza. 
Z założenia ta historia będzie sporo dłuższa i (żetakpowiem) gęstsza. Dużo też się będzie działo po zakończeniu "głównej" linii fabularnej, czyli akcji właściwej. Krótko mówiąc, dostaniecie końcowoseryjne fillery w formie niekończącego się (teoretycznie) epilogu, a także omake'a, tudzież historii alternatywnej. 
Rozgadałam się... W dużym skrócie, zapraszam na kolejną podróż, tym razem z czerwonowłosą Shigatsu.